Dziś był bardzo emocjonalny dzień dla mnie... nie wiem czemu tak mam, ale ostatnio adopcje nie cieszą mnie tak bardzo jak cieszyły jeszcze niedawno..od razu myślę - ile tych psów jeszcze zostało, ile jest bezdomnych na drogach, porzuconych, niechcianych...i radość jakoś tak mija bezpowrotnie. Ale w przypadku starych psów, tych najbardziej niechcianych - nawet jeśli nie chciała ich żadna konkretna osoba, ale udało się po prostu znaleźć im miejsce w dobrych, domowych warunkach, radość jest ogromna. Nawet chyba nie potrafię opisać jak dobrze mi się dziś zrobiło, gdy zabierałyśmy Ursusa ze schroniska. To najpiękniejsze chwile w moim życiu. Ten stary, umęczony pies, który w końcu będzie mógł spokojnie zasnąć. Nie przeganiany, nie odtrącany... na swoim miękkim posłaniu, ze swoją kołyderką, miską żarcia, uwagą i troską... Kocham takie chwile. I ten wzrok smutny i zamyślony, te oczy - już nie smucą, tylko napełniają niepojętą siłą...
a historia Ursusa jest w sumie krótka - wyłowiony z bagien, stary schorowany pies. Według straży miejskiej ktoś potraktował go gazem pieprzowym... Może chciał go utopić? A może Ursus chciał się wydostać i ktoś się go przestraszył? Nie wiadomo, nikt tego nie powie... ale oczy Ursusa mówią wiele. Potworny smutek, taki żal, który ściska serce.. i nie puszcza. Mnie nie puścił, musiałam go wyciągnąć ze schroniska. Nie mogłam spać, nie mogłam myśleć, cieszyć się. Cały czas pamiętałam te oczy...